-

Greenwatcher : "Od kiedy nie jesteśmy karmą dla wielkich kotów, boimy się samych siebie"

Lęki i strachy codzienności – od elit do globalnej wioski, cz. 2. Scarecrow

Scarecrow

 

Amerykański historyk Samuel Hays, poszukujący źródeł mitologii ochrony przyrody w Stanach Zjednoczonych, napisał w roku 1958 fundamentalną diagnozę nastrojów społecznych pierwszej dekady po wojnie: Jestem przekonany, że zmiana dotychczasowego nastroju nastąpiła podczas II wojny światowej – od optymizmu do wzmożonego pesymizmu. Mniej myślimy o możliwościach, a więcej o ograniczeniach, mniej o ludzkim doskonaleniu, a bardziej o sposobach przetrwania. Obecnie, nieograniczone horyzonty technologii rzadziej goszczą w naszych umysłach niż zaburzenia lękowe powodowane wykorzystaniem technologii w wyścigu ku światowemu samobójstwu. Taka waśnie perspektywa pojawiła się wkrótce po wojnie, w dwóch popularnych książkach: Williama Vogta „Droga do przetrwania” i Fairfielda Osborna „Nasza splądrowana planeta”. Obie są zainfekowane maltuzjańskim pesymizmem, obie skupiają uwagę na ogromnym problemie, którym jest wzrost zaludnienia i ograniczone zasoby żywności na świecie. Obie ostrzegały, że technologia nie była wystarczająca, zasoby są ograniczone, a presja zaludnienia musi być zmniejszona. Wyobrażeniu nieprzekraczalnych barier sprzyjało wzrastające napięcie zachowania bezpieczeństwa narodowego, tłumiło ono myśl o zdolnościach wykorzystania zasobów i rozwoju, a wzmacniało potrzebę oszczędzania, gromadzenia zapasów żywności oraz  ocalenia.

Droga do przetrwania i Nasza splądrowana planeta, o których wspomina Hays, zostały wydrukowane w roku 1948 i zaraz po tym stały się międzynarodowymi bestselerami. Nasza splądrowana planeta miała jeszcze osiem dodruków w roku pierwszego wydania, bo o ile Osborn znakomicie trafił w zapotrzebowanie, to wydawca nie rozpoznał dominującego nastroju i popytu. Ostatecznie tłumaczono ją na 13  języków. Co istotne drukowano ją w wydawnictwach popularnych, a nie ściśle naukowych – zwykle skierowanych do niewielkiego grona odbiorców. Podobne ścieżki do księgarń przebyła Droga do przetrwania. W całości tłumaczono ją na 9 języków, a w wersji skróconej ukazała się w 11 językach. Trafiła nawet  na strony amerykańskiego miesięcznika Reader’s Digest, który w latach 40. posiadał aż 40 międzynarodowych wydań. Ich wspólny nakład przekraczał ponad 20 mln egzemplarzy, a czytelnikiem był tzw. konsument masowy. Szacuje się, że Droga do przetrwania trafiła do 20-30 mln ludzi na całym świecie i przez prawie 20 lat była największym bestsellerem z tematyki ochrony środowiska. To nie był już tylko krąg „przyjaciół i znajomych” Malthusa (zob. cz I http://greenwatcher.szkolanawigatorow.pl/leki-i-strachy-codziennosci-od-elit-do-globalnej-wioski-cz-1). To było nawet znacznie więcej niż wzięte razem: elity myślicieli i parlamentarzystów Królestwa Wielkiej Brytanii oraz współpracownicy prezydenta i kongresmeni Stanów Zjednoczonych Ameryki. W polu grawitacji znalazły się dziesiątki milionów ludzi na całym świecie. Przestrzeń lęku oraz strachu, przed nadmiarem liczby ludzi, znacznie się powiększyła, a siła rażenia wyzwoliła światową karierę dyskusji o potrzebie kontroli narodzin.

Obydwie książki były publikowane w nakładzie, w jakim nigdy dotąd żadna inna z dziedziny ochrony środowiska. Nie było problemu z ich nabyciem bądź, być może co ważniejsze, z odnalezieniem na półkach akademickich bibliotek. Ich kolejnym atutem było to, że nie prezentowały wyłącznie autorskiej myśli lecz zbierały wiedzę rozproszoną w niszowych publikacjach naukowych. Także jako pierwsze, w takim nakładzie, przedstawiały pojedyncze zjawiska jako część całości układu, będącego pod wpływem współzależności i prawidłowości – to preekologiczne ujęcie holistyczne. To wszystko predysponowało je do roli podręczników akademickich i takimi się stały. Były obowiązkową lekturą dla studentów – przyszłej elity naukowej, politycznej i biznesowej, a przez kolejne trzy dekady każda idea, pogląd z dziedziny rozwoju społecznego i gospodarczego musiały odnosić się do treści w nich zawartych. Stały się one trwałą częścią światopoglądu wykształconych Amerykanów pokolenia po Hiroszimie.

Złowieszczy cień grzyba atomowego Hiroszimy opanował część wyobraźni nie tylko Amerykanów. Większość drugiej połowy XX w. była nasycona powojenną retoryką zimnej wojny, w której zdjęcie wznoszących się pyłów i aerozoli znad Nagasaki, wykonane z pokładu B-29 Superforteca, było jednym z elementów grozy wszystkich zamieszkałych kontynentów. Po obu stronach żelaznej kurtyny życie przebiegało w grozie tego co było i tego co może być wskutek dysponowania oraz użycia technologii masowej zagłady bomb A, H i N: atomowa, wodorowa, neutronowa. W świecie Zachodu patia i ogródki coraz częściej zamykały pancerne drzwi do betonowego podziemia. Tam gdzie miały być baseny i grille powstawały rodzinne schrony przeciwatomowe. W ten arsenał lęku wpisane zostały także pojęcia „bomby P” i „eksplozji demograficznej”. Bomba i eksplozja.

W roku 1954 wydana została, wysiłkiem pacyfistycznej fundacji Hugh Moore’a (amerykańskiego biznesmena i działacza społecznego), broszura o  tytule wydawać by się mogło przewrotnym, niewiele mającym wspólnego z ideą pokoju: The Population Bomb! Moore, ówczesny i późniejszy wpływowy aktywista amerykańskich i międzynarodowych instytucji kontroli narodzin, silnie inspirowany książkami Vogta i Osborna utrzymywał i potęgował ich przesłanie o problemie oraz skutkach nadmiaru ludzkiej populacji.

Dzięki jego broszurze do 1,5 mln obywateli Stanów Zjednoczonych dotarł prosty przekaz o tym, że tutejszy podatnik nie może nakarmić głodnej części świata. O tym, że ekonomiczne programy walki z biedą są nieskuteczne, a rosnące masy biednych, głodnych analfabetów z krajów niedorozwiniętych mogą stanowić realne zagrożenie nie tylko dla siebie. Potrzeba zatem natychmiastowych i skutecznych działań. Wśród nich takich, które zmniejszą liczbę narodzin, co złagodzi problem głodu i biedy, które kierują człowieka ku wojnie. Uniemożliwi to pochód komunizmu i uczyni świat bezpieczniejszym. Obecnie bomba demograficzna stwarza zagrożenie eksplozją tak niebezpieczną jak eksplozja bomby wodorowej, a ma ogromny wpływ na perspektywy rozwoju bądź katastrofy, pokoju lub wojny – pisał wprost Moore, a dalej: lecz gdy arsenał broni jądrowej spoczywa pod kontrolą w magazynach to lont bomby demograficznej jest już podpalony – każdy dzień dostarcza 120 000 ludzi na Ziemi. Pierwsze wydania broszury zdobił rysunek zaludnionej Ziemi stylizowanej na bombę z płonącym lontem, a kolejne nakłady przedstawiały wybuch tejże, wyrzucający nadmiar ludzi w powietrze. Były to egzemplifikacje przerażającej wizji najbliższej przyszłości dla sytych ludzi Zachodu, za którą podążało rozwiązanie: mniej narodzin głodujących to więcej najedzonych.

Pojęcia bomba demograficzna i eksplozja demograficzna stały się już w latach 50. znakomitą ilustracją tego co demografowie prognozowali za pomocą analizy wzrastającej liczby ludności, odczytu wskaźników przyrostu naturalnego, narodzin, śmiertelności, długości życia ludzkiego itp. Te diagnozy i prognozy demograficzne były podejmowane przez specjalistów innych dziedzin. Takie opracowania jak Dlaczego nie przetrwać? Michaela Strausa lub Człowiek przeciwko swemu środowisku Jamesa Murraya Lucka, wykorzystujące sformułowania Moore’a trafiały wprost w elity naukowe, np. na stronach magazynu Science, oraz polityczne, jako opracowania strategii zarządzania państwem i krajem. Eksplozja demograficzna stała się hasłem tak powszechnym, że znalazła się na okładce magazynu Time, w styczniu roku 1960, która prezentowała sugestywny obraz mnóstwa młodych matek, z różnych kontynentów, z ich dziećmi. Poprzedzała ona artykuł rozpoczynający się lamentem: o szóstce dzieci pewnego Chińczyka, o dziewiątce jakiegoś Araba i kolejnym dziecku Brazylijczyka. Time siłą nakładu 2,5 mln egzemplarzy, obrazem i tekstem, uderzył w miliony umysłów swoich czytelników na całym świecie, wzbudzając co najmniej zaniepokojenie zjawiskiem o skali nieznanej dotąd ludzkości. 

Odpalona bomba znalazła się także na okładce książki, którą ciągle znajduje się w czołówce światowych bestselerów ochrony środowiska. The Population bomb Paula Ehrlicha, która pojawiła się na rynku w roku 1968, jest prawdopodobnie pierwszym przykładem skutecznej konsumpcji wojennej symboliki obrazu i języka z broszury Moore’a. Tytuł książki nie był pomysłem Ehrlicha, okazał się jednak marketingowym majstersztykiem wydawcy. Uzyskał on zgodę od Moore’a na jego ponowne wykorzystanie, a w odróżnieniu od swych poprzedników znakomicie rozpoznał nastroje rynku. Czy pierwotny tytuł wymyślony przez Ehrilcha Populacja, zasoby i środowisko mógł konkurować ze zniewalającą wyobraźnię bombą? Nawet jeśli, to skutecznie utrudniałby przemycenie emocji z podtytułów okładki, o prostocie rodem z komiksowych dymków. Rysunkowi bomby z płonącym lontem towarzyszył podpis: bomba demograficzna wciąż tyka. Pod wielkimi bordowo-czerwonymi literami tytułu znalazł się zaś podpis o treści: podczas czytania tych słów cztery osoby umrą z głodu, a większość z nich to dzieci. Czy można się oprzeć takiemu „bombardowaniu” sumienia? Dlaczego np. książka Famine1975! braci Wiliama i Paula Paddocków, wydana rok wcześniej, nie uzyskała takiego potencjału emocji jak bomba? Odpowiedź jest prosta: głód był daleko w Azji i w Afryce, a bomba tuż za progiem.    

Ta komiksowa estetyka nie była przypadkowa. Jeden z dwóch wydawców - Ballantine Books - to pionier zeszytowych wydań powieści fantastyczno-naukowych i komiksów, publikowanych w setkach tysięcy, niezwykle poczytnych, a przynoszących wielkie korzyści finansowe. O ile ten wydawca nie miał w swym dorobku publikacji przyrodniczych, to drugi - Sierra Club – miał w tym zakresie doświadczenie sięgające dziesiątek milionów dolarów. Jednak w roku wydania The Population bomb deficyt Sierra Club wynosił 100 tys. dolarów i to nie on dyktował warunki, a tym bardziej znawca motyli Paul Ehrlich, który głosił, na otwartych wykładach dla Commonwealth Club of California, zatrważające prognozy przyszłych skutków przeludnienia. Jeden z nich został utrwalony i transmitowany przez radio w roku 1967. Słuchowisko było tak popularne, że Ehrlich powtórzył wykład w telewizji i to po nim przyszła oferta wydania książki, której ostateczna sprzedaż sięgnęła ponad 3 mln egzemplarzy. Od tej pory dr Ehrlich bywał częstym gościem talk-showów i stał się korespondentem stacji NBC News. Telewizja włączyła się tak skutecznie w rozpowszechnianie poglądów o nadciągającej katastrofie, że Ehrlich stał się charyzmatycznym prorokiem, z bardzo liczną grupą wyznawców przerażonych przeludnieniem, skupioną np. w organizacji Zero Population Growth (zob. http://greenwatcher.szkolanawigatorow.pl/ekologia-kanapowa-na-mieliznach-ekologii-gebokiej-cz-1). Liczba członków tej organizacji wzrosła, po jednym z wystąpień telewizyjnych Ehrlicha, z 600 do 60 tys. Scarecrow, superzłoczyńca i przeciwnik Batmana z komiksu z roku 1967, halucynogenną trucizną zniewalał wyobraźnię swych ofiar wywołując u nich śmiertelny lęk. Czy doktor Paul Ehrlich był i jest ucieleśnieniem komiksowego doktora Jonathana Crane’a w rzeczywistym świecie kultury Zachodu?

Paul Ehrlich przyznaje dziś, że wraz żoną – niewymienionym współautorem The Population bomb nie docenili postępów w rolnictwie, dlatego nie nastąpiła globalna tragedia głodu, ale i tak, od  czasu pierwszej publikacji, 300 mln ludzi na całym świecie umarło z głodu i niedożywienia. W jego ocenie zielona rewolucja spowodowała tylko przeniesienie ponurych scenariuszy w czasie. Ubocznym skutkiem ucieczki do przodu był wzrost zaludnienia, jeszcze bardziej przybliżający nas do katastrofy. Masowy głód i śmierć setek milionów ludzi, które miały nastąpić już w dekadach lat 70. i 80 XX w. były tylko możliwościami i przewidywaniami, a nie prognozami – tak dziś broni radyklanych tez swej książki profesor Uniwersytetu Stanforda. Wybrzmiewa w tym pytanie, a może i oskarżenie, o kompetencje intelektualne krytyków: czy nie potrafiliście czytać ze zrozumieniem?

The Population bomb była i jest przedmiotem naukowej krytyki, a sam Ehrlich stał się ofiarą i bohaterem pełnej drwin publicystyki bądź przeciwnie - uwielbienia. Los żyjących proroków jest zawsze trudny, co znamy z kart Biblii, jednak najbardziej surowym i obiektywnym recenzentem ponurych scenariuszy Ehrlicha był czas. One, po prostu, nie spełniły się w takim wymiarze jak je opisywał. Ten utytułowany naukowiec, wielokroć nagradzany i wyróżniany, autor i współautor ponad 50 książek i 900 artykułów i esejów niewątpliwie wpłynął na losy setek milionów ludzi. Nie tylko jego czytelników, miłośników i adwersarzy, ale także tych, którzy nie znając ani jego, ani jego prac, objęci zostali politykami społecznymi i gospodarczymi inspirowanymi lękiem i strachem: nadmiaru ludzi i niedoboru surowców, zanieczyszczenia środowiska i zniszczenia przyrody. Pomyłka, do której miał prawo jako naukowiec, a tym bardziej jako człowiek szukający prawdy, miała wymiar znacznie większy niż jednostkowy. Począwszy od eseju Malthusa, a przez wiele fundamentalnych prac tutaj nie wymienionych, Ehrlichowie i ich książka wpisali się w sztafetę, porywającą – ekscytującą jak to określił prawie 200 lat wcześniej Thomas Robert Malthus – uwagę coraz większej liczby ludzi, skutecznie kierując część impetu cywilizacji na zupełne inne ścieżki rozwoju.

Liczba wydań i egzemplarzy The Population bomb na świecie ugruntowała dziś powszechny pogląd, że praca Echrlichów była pionierska i innowacyjna. Tymczasem jej pierwsze wydanie trafiało w narrację lęku i strachu już przygotowaną przez zwolenników kontroli narodzin i aktywistów ekologicznych. Krytycy pracy Ehrlichów zwracają uwagę na ten fakt w szczególnym kontekście. Otóż w przeciwieństwie do Malthusa, który był pionierem, Ehrlichowie mieli dwa wieki dyskusji, testowania hipotez, naukowej krytyki, praktycznej weryfikacji i doświadczenia dnia codziennego. Co więcej istniały opracowania Osborna i Vogta, a przede wszystkim wielka polemika z nimi. Przecież to była obowiązkowa lektura studenta pierwszego roku Pula Ehrlicha. Zasadne zatem było by wykorzystać doświadczenie poprzedników, a naukowa roztropność, w tak ważnym temacie, winna być wręcz fundamentem diagnoz i prognoz. Tymczasem styl retoryczny The Population bomb był przesadzony, epatował lękiem, wnioski były bezkompromisowe i tak jednoznaczne, że wręcz nienaukowe i błędne - jak twierdza cytowani już Pierre Desrochersi oraz Christine Hoffbauerstr.  Czy nie przypomina to „młodzieńczej pewności siebie” Malthusa? Ci, którzy bronią autorów The Population bomb, przyznają wprawdzie, że stawiali zbyt radykalne tezy i to był ich błąd, ale jednocześnie twierdzą, że przecież Ehrlichowie byli pionierami myśli ochroniarskiej np. zwracali uwagę na powodowaną przez człowieka groźbę zmiany klimatu. Jednak sam Paul Ehrlich ma dziś czelność wątpić, wbrew nowemu dogmatowi ekologistów, czy problem zmiany klimatu jest największym wyzwaniem ludzkości. Być może profesor nie zauważył, a najpewniej nie przejmuje się tym, że temat przeludnienia ociera się o granice poprawności politycznej i on także ma swe granice eksploatacji (jak nomen omen zasoby). Pozostająca w narracji wojennej „walka” ze zmianami klimatu nie może być posądzona o rasizm, tak jak depopulacja (zob. http://greenwatcher.szkolanawigatorow.pl/ekologia-kanapowa-na-mieliznach-ekologii-gebokiej-cz-1). To „klimatyzm” ma dziś ekscytować masy.

 

Zapraszam do lektury cz. 3 pt. „Klimatyczny latawiec” - już wkrótce

 

Zobacz także

http://www.econlib.org/library/Malthus/malPlong1.html

Pierre Desrochers i  Christine Hoffbauer 2009: The Post War Intellectual Roots of the Population Bomb. Fairfield Osborn’s ‘Our Plundered Planet’ and William Vogt’s ‘Road to Survival’ in Retrospect. http://www.biologia.ucr.ac.cr/profesores/Garcia%20Jaime/POBLACION-POBREZA-DESARROLLO%20URBANO/POST_WAR_INTELLECTUAL_ROOTS_OF_THE_POPULATION_BOMB_-_FAIRFIELD_OSBORNS_OUR_PLUNDERED_PLANET_AND_WILLIAM_VOGTS_ROAD_TO_SURVIVAL_IN_RETROSPECT.pdf

http://spot.us/pitches/135-paul-ehrlich-the-vindication-of-a-public-scholar/story



tagi: ekologizm  przeludnienie  klimatyzm 

Greenwatcher
15 września 2017 12:52
3     3480    2 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

chlor @Greenwatcher
15 września 2017 19:30

Bardzo dobre ukazanie źródeł obsesji antyrozrodczych, jednak trochę brakuje wniosków. Nie jest prawdą, że na Ziemi zmieści się nieskończona ilość Afrykańczyków i Azjatów.

zaloguj się by móc komentować

Greenwatcher @chlor 15 września 2017 19:30
18 września 2017 08:44

Witam po weekendzie i dziękuję. Tak jak napisałem w teksie, zapraszam także do 3 części. Wniosków w połowie eseju raczej unikam i tego się będę trzymał. Cieszę się, gdy czytelnik sam wnioskuje już w trakcie tekstu i pod tym względem rozczytał mnie już Stalagmit. Jakoś nie kojarzę kto głosi owe „prawdy”, to by było dopiero szaleństwo.

zaloguj się by móc komentować

Greenwatcher @Stalagmit 15 września 2017 21:47
18 września 2017 08:46

Dziękuję, szczególnie za te nowe dla mnie puzzle do układanki. Nieprzewidywalne są ścieżki tego lęku i strachu. Oto pewna celebrytka w prasie dla kobiet nadaje:  … płodzenie dzieci to arogancja, … powoływanie do życia nowych istot to skazywanie ich głownie na ból i cierpienie, … jest nas za dużo na planecie na której sami doprowadziliśmy do niezłego bajzlu. Oczywiście wszystko to było na użytek ośmieszenia tubylczej ciemnoty i programu Rodzina 500+. Mimo, że kobieta odtwarza i realizuje cudze poglądy, nadaje tak jak jej wkodowano, to jej wydaje się że jest oryginalna, niezależna, no i oczywiście wolna. To jest dopiero szatańska manipulacja.        

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować