-

Greenwatcher : "Od kiedy nie jesteśmy karmą dla wielkich kotów, boimy się samych siebie"

Państwa poważne nie muszą się tłumaczyć

Sytuacja w której reprezentanci państwa formułują lub przyjmują, spontanicznie lub przymuszeni, sprzeczne ze sobą polityki, nawet w ochronie środowiska i przyrody, nie jest wyjątkowa. Jeżeli te bliskie sobie dziedziny (w Polsce ochrona przyrody jest częścią ochrony środowiska) mają nie zawsze tożsame cele, to przecież powszechną jest taka sytuacja, w której są one w kolizji z innymi politykami np. gospodarczą, demograficzną. Jest to niemal norma zarządzania i to nie tylko w krajach niepoważnych, nieposiadających nadrzędnej doktryny swojego istnienia i trwania. Ta niespójność polityk i towarzyszącej im propagandy - niezbędnej do realizacji, jest niewyczerpanym źródłem konfliktu oraz protestu, który może być i zwykle jest rozgrywany przez zakulisowych graczy. Jak radzą sobie z tym państwa poważne?

Na przykład w takich Niemczech, w lesie Hambach, gdzie wystawia się widowiskową sztukę o ratowaniu drzew i klimatu kuli ziemskiej, konflikt rozwiązuje policja. Wspomniany las, który swoją pierwotnością, wymyśloną przez publicystów, awansował nawet przed Puszczę B. jest we władaniu kopalni, która ma zgodę na jego usunięcie i zwiększenie pola wydobycia węgla brunatnego. Nie wszyscy się na to godzą, dlatego zorganizowali tradycyjny teatr linowy dla mediów. U nas selektywną wycinkę sanitarną w państwowym lesie zabezpieczała służba leśna, a w Niemczech nad przedsięwzięciem niepaństwowej spółki czuwa państwowa policja. To ona likwiduje tu protest ekologistów metodami, których skutków zastosowania w Polsce, nie jestem sobie w stanie wyobrazić (nazizm, totalitaryzm, kaczyzm, a na końcu interwencyjne przywrócenie demokracji i praworządności przez bratnie państwa UE?).

Jak w  tragedii jest i śmiertelna ofiara. No, ale jeśli przez całe lata wbijasz do głów, że węgiel to zło, które szkodzi dobremu klimatowi, bo chcesz być największym producentem i dystrybutorem turbin wiatrowych oraz paneli słonecznych, to musisz się spodziewać, że ktoś w to uwierzy. Nie tylko w uzależnionych peryferiach, w Polsce, Czechach czy w Rumunii. Ktoś uwierzy i zechce ratować drzewo, z którego spadnie, bo na co dzień nie ma do czynienia z taką  rzeczywistością, a tym bardziej  gwałtownością praw natury.

Czy pogrążeni w żałobie ekologiści, choć przez chwilę zastanawiali się w co został wplatany ich kolega nieboszczyk i co ich trafiło ? Wątpię, a przecież elementem tragedii jest, jak naucza Grzegorz Braun, hamartia. Dotąd byli użyteczną bojówką, ale to samo państwo, które wystrugało ich do popierania polityki własnej ekspansji w Unii Europejskiej, wystawiło naprzeciw nim bardziej zorganizowaną i wyspecjalizowaną bojówkę państwową. I to jest ich faktyczny, gwałtowny upadek, na szczęcie dla żywych tylko symboliczny. Już niepotrzebni nieśli na jednym z banerów, naprzeciw opancerzonym pojazdom, hasło: zmieniaj system, a nie klimat. Otóż system, który ich wyhodował, który ograniczył im percepcję otoczenia do kodu drzewo-dobrze, węgiel-źle, właśnie ich odrzucił. Nawet najniższy poziom rozumienia rzeczywistości, który zachowałby jedno niepotrzebnie przerwane życie, uzmysławia, że by wyprodukować te wiatraki i panele, które mają rzekomo zmienić system, potrzeba energii. Nieco wyższy pozwoliłby zrozumieć, że wiatr nie zapewni potencjału produkcji i ekspansji Niemiec, bo to energia dla wsi lub dzielnic miasta - co najwyżej, ale nie dla przemysłu, który ma poważniejsze zapotrzebowanie, a przede wszystkim aspiracje światowe.  

Przypomina mi się inny przykład. Oto Wielka Brytania promuje i forsuje budowę oraz eksploatację turbin wiatrowych. Oczywiście w ramach ochrony środowiska, a po to by ratować planetę przed dwutlenkiem węgla. Jednocześnie, w ramach ochrony przyrody, wspiera program odbudowy i zadomowienia populacji stepowego dropia. Ptak ten kiedyś na wyspy zalatywał, a teraz nie. Ktoś zapyta w czym tu sprzeczność? Otóż ta sama Wielka Brytania wskazuje, w sążnistych i jak najbardziej oficjalnych, naukowych opracowaniach, że największym problem dla skutecznej reintrodukcji tego ptaka jest właśnie energetyka wiatrowa. Dlaczego państwo poważne pozwala sobie na taką nonszalancję zarządzania? Przecież im więcej turbin tym większe prawdopodobieństwo, a nawet pewność, że drop pozostanie tylko w historycznych herbach niektórych angielskich rodów. Któryś z celów tych dwóch polityk, a raczej ich projekcji, nie zakończy się sukcesem, bez względu na kopy rosyjskich, dropiowych jaj, kupionych przez brytyjskich ornitofili. Co więcej, szanse na pozyskanie odpowiednich siedlisk dla tego ptaka są znikome. W kraju, który musi importować ponad 60% żywności potrzeba ziemi pod uprawę, o czym przypominają brytyjscy rolnicy, a nie trwałych trawiastych muraw i wrzosowisk o ograniczonym sposobie użytkowania. Drop przegra także z tego powodu, że nie zapewni nadziei na utrwalenie pozycji Brytyjczyków we Wspólnocie Narodów tak jak energia, choćby ta wykręcona przez wiatr. Konfrontując dropia i turbiny mocno upraszczam, ale po to wykazać wspomnianą sprzeczność polityk i podjętych projektów. Jeden jest ewidentnie skazany na porażkę, a drugi ma wszystkie atuty i wygra, a jednak obydwa są podjęte i realizowane. Dlaczego?

Najprostsze wytłumaczenie, co nie znaczy, że trafne, jest takie, że Brytyjczycy sprawnie wyłudzili z kasy Wspólnoty, tym razem Europejskiej, solidne wsparcie finansowe. Wszak obydwa projekty, ochrony środowiska i ochrony przyrody, były (są?) wspierane, bezpośrednio i pośrednio, przez fundusze Unii Europejskiej. Przez długi czas Wielka Brytania była brukselskim prymusikiem i głaskanym wzorem wykorzystania wiatru w produkcji energii elektrycznej. Podejrzewam, a nie jestem w stanie udowodnić, że mamy tu do czynienia z wyrafinowanym sposobem zarządzania. Brytyjczycy szybko zorientowali się, że Niemcy angażują cały aparat UE, prawny, wykonawczy i propagandowy, do własnej ekspansji, w tym sprzedaży wspomnianych turbin. Na wyspach są zaś znakomite warunki do pozyskania tej energii, a co więcej mają tam dość sprawnie działające elektrownie atomowe.  Energię elektryczną z wiatru pozyskają i uzupełnią, a nie zastąpią, a więc czemu nie kręcić śmigieł? Poza tym, jest tam własny, rodzimy kapitał, który skredytuje budowę (ponoć u nas za leiberalizacją ustawy o warunkach budowy i dopłatami do OZE skutecznie lobbowały banki w imieniu swych zadłużonych kredytobiorców).

No dobrze, ale co zrobić z potencjałem konfliktu polityk i protestu miłośników ptaków, którzy zwykle postrzegają wiatraki jako wielkie maszynki do drobiu (napomnę, że wykładowca LUL prof. Tryjanowski, był pierwszym w Polsce, który ten stereotyp zweryfikował). Trzeba go osłabić lub, jeśli się uda, rozbroić, a temu mogą służyć ptasie projekty jak choćby ten z dropiem. To są oczywiście jakieś parszywe podejrzenia, których nie śmiałbym mieć, ale kupienie jakieś fundacji czy stowarzyszenia ornitofili jest po prostu rentowne. Za niewielkie państwowe fundusze, którymi utrzymujesz pozarządowe organizacje społeczne, za dobrowolną zbiórkę funtów od obywateli przejętych losem ptaków oraz za wspomnianą mannę z UE osiągasz względny spokój przy budowie i eksploatacji turbin. Po prostu angażujesz liderów potencjalnego buntu do kupna land roverów, a nie kłódek i łańcuchów dla zielonych, czyli nic nie rozumiejących, szeregowych bojowców.  

Jestem przekonany, że sami społecznicy, nazywający się dla niepoznaki aktywistami, też wiedzą o co chodzi. Wiedzą, że z tego projektu to tylko kasa będzie, w tym opłacone przeloty do Rosji po jajka, a poza tym hotele i wycieczki w egzotyczny habitat dropia. Może jakiś dramatyczny raport napiszą (napisali). Może jakieś jajko wyklują. Może podhodują i puszczą dropia w dzicz np. dla lisa. Może on nawet odleci, ale gotówka przecież zostanie. To są naprawdę podłe insynuacje, ale przecież nie można im odmówić faktycznej wiedzy o ptakach i posiadanej mądrości, choćby tej życiowej.  

Kiedyś zastanawiałem się jak Brytyjczycy wytłumaczą się z tej spektakularnej defraudacji środków unijnych, ale powiedzmy to sobie wprost: państwa poważne nie tłumaczą się przed nikim. Nawet jeśli są to rodzice śmiertelnie przytulonego, do łona natury, zielonego.    

 

 

 

 



tagi: ochrona przyrody  ochrona środowiska  hambach 

Greenwatcher
10 listopada 2018 07:19
12     1483    5 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Grzeralts @Greenwatcher
10 listopada 2018 07:36

I choć w oczy rzecz kłuje, populacja nic nie widzi. 

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @Greenwatcher
10 listopada 2018 11:56

Już tytuł jest genialny. A treść potwierdza tezę tytułu.  Tragedia polega na tym, że 20 lat istnienia tzw. farm wiatrowych pokazało również ujemne skutki, zwłaszcza dla zdrowia człowieka. Turbiny wiatrowe generują tzw. infradźwięki czyli fale dźwiękowe o niskiej częstotliwości niesłyszalne dla człowieka ale za to przenikające przez wszystkie mury i ściany. Wiedza na ten temat się "rozpełzła" i w efekcie zarówno w Wielkiej Brytanii jak i w Kanadzie - wartość nieruchomości  odległych mniej niż 5 km od turbin - spada niemal do zera. Co już potwierdziły wyroki sądów lokalnych m.in w sprawie obniżenia naliczenia podatkowego od wartości nieruchomości.

To jest poważny przewał na dekady, bowiem korzyść z elektryki z tego - żadna. Cały system i tak musi być wspierany przez elektrykę z elektrowni "zwykłych" np. węglowych, albowiem turbiny wyłączają się, kiedy wiatr jest zbyt słaby ale też wtedy, kiedy jest - zbyt silny.
Obszerne analizy "na żywym organizmie" wykonali Norwegowie w Danii, gdzie z entuzjazmem państwo zaczęło wdrażać "technologię przyjazną środowisku". Po podliczeniu plusów i minusów -  bardzo bogaci Norwegowie uznali to za zbyt drogie. Do tego rząd musi dopłacać. I w sumie o to chodzi. O te dopłaty z Unii.
Po Polsce krążą przedstawiciele głównie niemieckiej firmy - producenta i korumpują na potęgę głupków z samorządów, żeby tylko instalowali te turbiny. Przy okazji wciskają "tajne" umowy o korzystanie z gruntów, w których drobnym druczkiem jest napisane, że właściciel gruntu praktycznie nie może z niego korzystać i w dodatku nie ma prawa do żadnego odszkodowania. W sumie może przez "zasiedzenie turbiny" - stracić pole.
W naszych stronach były potworne awantury w kilku gminach o te turbiny i okazało się, że np. skorupowany wójt (mieszkający w mieście wojewódzkim) machał ludziom "operatem środowiskowym" przed nosem, który okazał się nieważną paczką papieru, podpisaną przez nieuprawnionego gryzipiórka w  jakiejś "filii". To na początek. Telefon do Urzędu Wojewódzkiego i stosownych urzędów od ochrony środowiska i okazało się, że nikt nie prowadził wymaganych przez prawo badań w sprawie tras przelotów jakichś ptaków pod ochroną. A turbiny miały stanąć na trasie przelotu. Turbiny miały stanąć na samej granicy krajobrazowego parku narodowego. 

Kiedy w gminach zaczęły się obstrukcje przeciwko turbinom, rozeszła się wieść, że szykuje się przepis, że decyzję o lokalizacji turbiny - wyda - województwo a nie gmina.  Taniej wyjdzie korumpować i urzędnik wojewódzki ma w nosie, komu w gminie będzie turbina wysyłała - infradźwięki i dzieci zaczną chorować.

zaloguj się by móc komentować

Greenwatcher @pink-panther 10 listopada 2018 11:56
10 listopada 2018 13:34

Pink-panthero, jak zwykle nie jest to tylko komentarz, nie tylko uzupełnienie, ale otwarcie. Bardzo dziękuję. W raportach oddziaływania turbin wiatrowych na środowisko, które są wykonywane w procedurze oceny oddziaływania na środowisko, a które są najważniejszym „dowodem/wywodem” w tym postępowaniu, zawsze wpływ na zdrowie człowieka jest najmniejszą częścią tego opracowania. Największą zaś jest wpływ na ptaki i nietoperze. Przyczyn tego jest wiele, a absurdów z tym związanych chyba jeszcze więcej. Dla przykładu, bywa że rozpoznanie ornitofauny i chiropterofauny w miejscu gdzie mają być turbiny, wykonuje się przez kilka lat przed inwestycją. Monitoring ptaków i nietoperzy prowadzony jest w trakcie budowy i kilka lat po budowie. Nikt w ten sposób nie traktuje ludzi mieszkających w okolicy. Jeśli jakiś ptak lub nietoperz przekroczy subiektywne minimum liczebności wskutek kolizji lub „niewygody środowiska” to turbina może (nigdy o takim przypadku nie słyszałem) być okresowo wyłączana. Takiego uwarunkowania dla eksploatacji turbiny nie formułuje się dla człowieka. Nie dla kolizji oczywiście, ale z tytułu wspomnianej niewygody środowiska jego życia i możliwych schorzeń. W zespołach raporcistów są eksperci nie tylko od ptaków i nietoperzy, ale od płazów i gadów, ssaków, owadów. Od człowieka nie ma. Już w trakcie eksploatacji turbiny tacy eksperci wykonują monitoring powykonawczy, w którym wykłada się pod turbinami drobiową padlinę po to by obliczyć wskaźnik wynoszenia dzikich ptaków, potencjalnie zabitych przez śmigła, przez padlinożerców. Tacy eksperci szkolą psy do wyszukiwania padliny by pomagały im odnaleźć zabite dzikie ptaki pod turbinami, oczywiście po to by wiedzieć co dzieje się z lokalną populacją ptaków.  Rynek usług eksperckich dla ornitologów i chiropterologów wokół turbin jest niczym budowa autostrad dla archeologów.  

Standardowy rozdział roportu to wpływ na klimat akustyczny, jeszcze raz powtórzę na klimat akustyczny, ale nie podąża za tym skutek tego oddziaływania na człowieka. W regionalnych dyrekcjach ochrony środowiska nie ma stanowiska czy specjalizacji, na którym ktoś zajmowałby się zdrowiem człowieka, ale są całe wydziały przyrodników. A w gminach? 

Po pierwsze, ochrona przyrody w tym ptaków i nietoperzy, absorbuje, zawęża i wypełnia problematykę oddziaływań turbin. Taka jest jej rola, być może nieuświadomiona, ale wątpię.

Po drugie, ochrona przyrody jest często jedynym narzędziem obrony przed turbinami, które pozostało ludziom, których nic nie chroni i nie reprezentuje.   

Po trzecie, państwo (Ministerstwo Środowiska, Generalna Dyrekcja ochrony Środowiska) wydało grube tomiska o wpływie turbin na zwierzęta latające, ale ani jednego o wpływie turbin na człowieka. Te podręczniki służyły zbudowaniu nowego, wielkiego rynku usług, być może nieświadomie, ale wątpię.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Greenwatcher
10 listopada 2018 16:58

dajmy na to, taki lotniskowiec klasy Gerald R. Ford (łączna moc reaktorów 800.000 kM) napędzany panelami słonecznymi wielkości Hawajów. Co najmniej.

zaloguj się by móc komentować

Greenwatcher @stanislaw-orda 10 listopada 2018 16:58
10 listopada 2018 17:33

Prawie zakrztusiłem sie kawą z rozbawienia. Dzięki, ale żeby tak bez ostrzeżenia takie żarty, ja ma swoje lata. Litości.   

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @stanislaw-orda 10 listopada 2018 16:58
10 listopada 2018 19:52

Dobre:)))))))))))))))))))))))))))

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @Greenwatcher 10 listopada 2018 13:34
10 listopada 2018 20:07

No to wspaniale.
Tymczasem w necie od ładnych paru lat krąży  raport polskich naukowców z lutego 2010 r. pod kierunkiem prof. dr hab  med. Marii Podolak-Dawidziak członka Komitetu Patofizjologii PAN i prof dr hab inż Adama Janiaka  opracowany na podstawie dostępnych wyników badań naukowców różnych krajów z doświadczeń z oddziaływania turbin wiatrowych na zdrowie człowieka oraz zalecane mininalne odległości turbin od siedzib człowieka.  W Polsce się badań nie prowadzi ale na świecie się prowadzi. I oni udostępnili wyniki.

Była jakaś mało entuzjastyczna reakcja Państwowego Zakładu Higieny, że może by tak zrobić minimum 2 km od siedzib ludzkich (bo w chwili powstawania raportu - było 500 m, czyli nic), ale nie wiem, czy coś się zmieniło.

 

http://nowa-stepnica.x25.pl/2011/11/18/cicha-smierc-wiatraki-zabijaja-ludzi/

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @boson 10 listopada 2018 20:39
10 listopada 2018 20:41

a ty myślałeś, że ile?

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @boson 10 listopada 2018 20:55
10 listopada 2018 22:23

i znowu czegoś ważnego nie rozumiesz

asperger?

zaloguj się by móc komentować

kamiuszek @stanislaw-orda 10 listopada 2018 22:23
11 listopada 2018 00:17

@boson i @stanislaw-orda

Ta wymiana zdań to powidoki jakiejś kłótni o panele słoneczne? Pytam zaintrygowany :)

zaloguj się by móc komentować

kamiuszek @Greenwatcher 10 listopada 2018 13:34
11 listopada 2018 00:19

Bardzo fajny tekst. Dzięki

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @kamiuszek 11 listopada 2018 00:17
11 listopada 2018 11:03

nie, boson ma do mnie uraz sprzed paru lat z epizodu na tzw. salon24.pl.

Pamiętliwy jest, bez dwóch zdań.

Najwyrażniej powstał u niego wówczas trwały, nieusuwalny uraz, który daje o sobie znać rownież i tutaj, na szczęście z rzadka, bo ja staram się teksty bosona ignorować, natomiast on czasem się zapomina, że - w drodze wzajemności -  nie powinien zauważać  moich wpisów. 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować