Koniec wymierania opakowań genów
Człowiek, mimo uporczywego nawoływania do powrotu do natury, nie jest tą częścią przyrody, która może wymagać ochrony. Ten kto ma wątpliwości w tej sprawie lub w konfrontacji z prawem boleśnie odkrył, że oto zwierzęta i rośliny są „bardziej chronione” niż on, winien zapoznać się z artykułem drugim ustawy o ochronie przyrody. Ta ustawa nie dotyczy człowieka. No chyba, że uznamy się za obywateli królestwa zwierząt – co przecież dla wielu jest oczywiste, oraz że jesteśmy dzicy. Tak, znam i słyszę ten chór, że przecież chroniąc przyrodę chronimy również siebie, że wpleceni w system zależności ekosystemowych … itd., itd. Ten stereotyp, dla którego znajomość ustawy nie jest potrzebna, poznał mój syn, którego nauczono, że drzewa produkują tlen i nie wolno ich wycinać, bo się udusi, ale miał wtedy 8 lat.
Przedmiotem uwagi ustawy o ochronie przyrody jest zamknięty katalog zasobów, tworów i składników przyrody. Ma ona polegać na ich: zachowaniu, zrównoważonym użytkowaniu i odnawianiu. Człowiek, w myśl tej ustawy, jest celem ochrony, co brzmi złowieszczo, a od tej obawy bynajmniej nie uwalnia treść tego celu: kształtowanie właściwych postaw człowieka wobec przyrody przez edukację, informowanie i promocję w dziedzinie ochrony przyrody. Niestety właściwe postawy nie zostały w ustawie sprecyzowane. Fakt, że byłoby to trudne, nie zmienia konsekwencji, że może to stanowić przedmiot sporu, zaniechań bądź nadużyć.
Jednym z celów ochrony przyrody jest także: zapewnienie ciągłości istnienia gatunków roślin, zwierząt i grzybów, wraz z ich siedliskami, przez ich utrzymywanie lub przywracanie do właściwego stanu ochrony. Domniemam, że czytelnik zdążył już zorientować się, że przymiotnik właściwy pełni w ustawie rolę uniwersalną. W odniesieniu do przedmiotów ochrony jest użyty około 40 razy – nie wliczając w to: właściwych organów, właściwych realizacji, właściwych dokumentów, właściwych zakazów itp. Na szczęście, właściwy stan ochrony gatunku ma w ustawie swą definicję. Za taki stan uznane zostało wyobrażenie, w którym oddziaływania – nie ma znaczenia jakiej genezy: naturalne i/lub antropogeniczne – mające wpływ na rozmieszczenie, liczebność i zasięg gatunku, są na takim poziomie, że dynamika liczebności gatunku wskazuje, że jest on trwałym składnikiem właściwego mu siedliska, które jest i będzie odpowiednio duże dla populacji, a naturalny zasięg gatunku nie zmniejsza się i nie zmniejszy w dającej się przewidzieć przyszłości (uff). Dlaczego uznaję to za wyobrażenie?
Otóż konkurencja jest normalnym zjawiskiem w przyrodzie. Nie jest trudno przypomnieć sobie, a tym bardziej wyobrazić, sytuację, w której jeden gatunek współzawodniczy (prawie zawsze na śmierć i życie) z drugim, a oddziaływanie, jednego na drugi, powoduje, że ich liczebność, rozmieszczenie i zasięg są odwrotnie proporcjonalne – gdy zyskuje jeden traci drugi. Jeśli ciągłość istnienia drugiego będzie zagrożona, to musi, zgodnie z tak nakreślonym celem ochrony przyrody, włączyć się w to współzawodnictwo człowiek: sędzia i egzekutor. Jego zadaniem będzie wyeliminowanie oddziaływania po to by utrzymać bądź przywrócić gatunek przegrywający do właściwego stanu ochrony. W ten sposób proces konkurencji międzygatunkowej zostanie przerwany, nawet wtedy gdy będzie naturalny.
Idea, że wszystkie dziko występujące gatunki powinny mieć niezmienną lub wzrastającą liczebność, stały lub zwiększający się zasięg i rozmieszczenie, odpowiednie i zwiększające się siedlisko – jest fałszywa. Jest to niezgodne z wiedzą ekologiczną i paleoekologiczną, a przecież dążność do takiego stanu rzeczywistości jest kwintesencją idyllicznej wizji przyrody, zakotwiczoną w prawie ochrony przyrody. Dlatego oczywistym jest, że ochrona przyrody nigdy nie wywiąże się ze swego zadania, gdyż okoliczności – przyczyny naturalnej i/lub antropogenicznej, zawsze będą wymagały mobilizacji do podjęcia jednego bądź wielu działań intensywnej terapii, z katalogu określonego w ustawie.
Akceptacja dla stałego ratownictwa wymaga większego wysiłku i zmiany światopoglądu społeczeństwa, dlatego że to co naturalne, to do czego dąży sama przyroda, okazuje się być nie tylko niekorzystne, ale trzeba temu zaradzić i przeciwdziałać. Działanie wbrew naturalnemu procesowi i jego skutkom wymaga niezgody na to co dyktuje i dokonuje sama przyroda. To z kolei wymaga nowej, właściwej, postawy wobec niej. To wystarczający powód do zdumienia, który wynika właśnie z celów i działań prawa ochrony przyrody. To wystarczająca przyczyna dysonansu, w świecie, w którym panuje stereotyp, że to co naturalne jest miarą najwyższej jakości, rozgrzeszeniem z życia i synonimem dobra bezwzględnego. Nieantropogeniczny powód antropogenicznej ingerencji w przyrodę jest zgodny z obecnym prawem. By zaangażować do niego społeczeństwo, jedynego mecenasa ochrony przyrody, trzeba je odpowiednio uformować, by uznało, że to co naturalne nie jest właściwe. To może być trudne w atmosferze raczej powszechnego przekonania i nauczania, że naturalne i ekologiczne jest nabieżnikiem współczesnej cywilizacji (Zachodu), a sam zaś człowiek winien żyć, jeżeli już, wyłącznie w zgodzie z naturą. To ostanie, to przecież sztandarowy postulat ekologistów.
Współczesna myśl o ochronie przyrody wynika z mniemania, że człowiek tak wszystko zniszczył, a co najmniej tak zdeformował, że nie ma możliwości podziału na przyczyny naturalne i antropogeniczne, nie ma czasu na dowodzenie prawdy, a co więcej nie ma to jakiegokolwiek znaczenia bo trzeba wszystko ratować: bez względu na przyczynę i to jak najszybciej. Być może skutkiem takiego formowania właściwej postawy człowieka wobec przyrody, wspomniane założenie o ciągłości istnienia gatunków wydaje się nikogo już nie razić, choć przecież jest niezgodne z wiedzą paleontologiczną.
A przecież wymieranie – wspinam się na szczyty banału, ale nie ma innej ścieżki na tę dziwną górę – to proces naturalny i starszy niż obecność człowieka na Ziemi. Cyferblat zegara życia wyznaczają wielkie i mniejsze nieantropogeniczne wymierania. Są to twarde dowody nieciągłości istnienia gatunków, pozbierane, przez ryjących w ziemi geologów. Ich wiedza i osiągnięcia badawcze mogą się wkrótce okazać źródłem niewłaściwych postaw wobec idyllicznej wizji przyrody. Nieciągłość istnienia gatunków jest częścią historii życia, tak spektakularną, że skłania to do zadawania retorycznych pytań. Czy bez niego miałyby szansę ssaki? Czy w ogóle pojawiłby się Homo sapiens? Wyobraźmy sobie, że Wielki Arbiter robi „klik” i wyłącza proces wymierania swego stworzenia, przez co zapewnia ciągłość istnienia gatunków. Komu przekazałby kamienne tablice z przykazaniami?
Szukajmy jednak odpowiedzi na pytanie prostsze: jakie będą konsekwencje naszej próby kliknięcia? Nie można bowiem nie zauważyć, że zapewnienie ciągłości istnienia gatunków jest wsparte powagą prawa stanowionego, które w tej formie występuje przeciw prawu naturalnemu. Nie jest to tylko teoria lecz praktyka działań ochroniarskich. Co więcej, przywracanie gatunków do właściwego stanu ma nieskończoną perspektywę czasową, na którą będzie się składać suma okresów dającej się przewidzieć przyszłości – tak przecież zakłada ustawa. Zauważmy, że jeśli czas jest traktowany tylko jako miara, jako dystans, to konsekwencją wybiórczego traktowania wiedzy o przeszłości – być może należałoby powiedzieć ignorowania tej wiedzy – jest brak rzetelnej, całościowej prognozy tego co chcemy utworzyć. „Utworzyć” dlatego, że nie jest to tylko wspieranie procesów naturalnych, ale kreowanie stanów wbrew nim, które wymagają wzmożonej aktywności człowieka. Utopijna wizja właściwego stanu wszystkich gatunków i wszystkich siedlisk powinna wywoływać co najmniej refleksję naszych dążeń i możliwości ich osiągnięcia. Jednak rodzima filozofia ochrony przyrody nie podejmuje problematyki kolizji tych praw i jej skutków. Wyobrażenie edenu w broszurach Strażnicy u wielu wywołuje politowanie, ale oni przynajmniej nazywają raj po imieniu.
Walkę z naturą motywuje kolejny ustawowy cel ochrony przyrody, którym jest zachowanie różnorodności biologicznej. Różnorodność biologiczna, jako hasło i pojęcie, nie odniosło takiego sukcesu jaki nadano ekologii. Jednak na pewno wielu słyszało, w ramach suto sponsorowanego kształtowania właściwych postaw, slogan o wypożyczeniu bogactwa Ziemi od naszych wnuków, o potrzebie zachowania tego majątku, by i oni mogli się rozwijać. Zachowanie różnorodności biologicznej zostało wprowadzone do naszej ustawy o ochronie przyrody w roku 2004. Zastąpiło ono wcześniejszy, a nie tak pojemny, zapis o dążeniu do zachowania różnorodności gatunkowej. Zmiana ta nastąpiła po deklaracji rządu Polski o przyjęciu Konwencji o różnorodności biologicznej, za pomocą której reprezentanci ONZ, w roku 1992, starali się nadać, całemu światu, nową trajektorię ochrony przyrody. Zmianę jej kursu motywowała dotychczasowa nieskuteczność, a postępujące i wzrastające: eksploatacja zasobów, zapotrzebowanie, zanieczyszczenie i zaludnienie.
Po przyjęciu Konwencji celem ochrony przyrody, zgodnie z nową ustawą o ochronie przyrody, stało się zachowanie zróżnicowania organizmów w ekosystemach i samych ekosystemów. Definicja z ustawy wskazuje, że wspomniana różnorodność biologiczna to zróżnicowanie żywych organizmów, występujących w ekosystemach, w obrębie gatunku i między gatunkami, oraz zróżnicowanie samych ekosystemów. To holistyczne podejście znacznie rozszerzyło dotychczasowy cel ochrony, którym była ochrona różnorodności gatunkowej. Oczywiście wcześniej można było wyprowadzać myśl, a w ślad za nią działanie, że bez ochrony ekosystemów nie jest możliwa ochrona różnorodności gatunków, jednak teraz bogaty zapis nie pozostawił ku temu żadnych wątpliwości, a co więcej uczynił zróżnicowanie ekosystemów wartością wymagającą ochrony i celem samym w sobie. Dla przykładu: archaiczne i nierentowne we współczesnym rolnictwie łąki trzęślicowe, będące częścią odchodzącego w przeszłość krajobrazu kulturowego musza być chronione nie tylko z powodu występującego tu bogactwa gatunków, ale także dlatego, że są elementem zróżnicowania ekosystemów w przestrzeni oraz, co wydaje się mniej uświadomione, w czasie.
Ochrona różnorodności biologicznej, w takim ujęciu, a szczególnie w odniesieniu do gatunku, znacznie rozszerzyła swój zakres. Uczyniła bowiem przedmiotem ochrony zmienność w jego wewnętrznej strukturze. Nie zatrzymała się na np. demografii – co już było i jest znaczącym wyzwaniem, ale zauważmy, że dotyczy także zmienności między populacjami, składającymi się na cały gatunek. Nic, a nic nie przesadzając ochronie podlega cała zmienność genetyczna gatunku, a to oznacza, jak podsumowała prof. Symonides, że obecnie poddaje się ochronie opakowanie genów, którymi są według niej: żywe organizmy wraz z ekosystemami, które zamieszkują.
W tak szerokim i głębokim kontekście ochrony gatunku, który jednym z celów szczegółowych czyni także zmienność genetyczną, ta nieprzeciętna autorka – prof. Ewa Symonides to była podsekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska, główny konserwator przyrody, autor akademickiego podręcznika o ochronie przyrody – inspiruje do refleksji następującym spostrzeżeniem: Biolog ewolucjonista nie ma wątpliwości, że współczesna różnorodność form życia jest materialnym produktem zwycięstwa tych genów, które w toku ewolucji odniosły sukces w walce o przetrwanie i w konkurencji z innymi genami. Czy ustawowy cel ochrony różnorodności biologicznej, w obrębie gatunku i między gatunkami, jest zgodny z wiedzą o historii życia na Ziemi, którą posiadł biolog ewolucjonista? Raczej nie, a dodam, że owo prawo powstawało w czasie gdy profesor była na powyższym, rządowym etacie.
Prawo stanowione zakłada i obliguje – dura lex, sed lex – nie tylko do kontrolowania, ale nawet wyłączenia, jeśli to w ogóle możliwe, naturalnych procesów konkurencji, a wreszcie wspomnianego przez Symodides: zwycięstwa. Teraz wszystkie opakowania genów mają być zwycięskie bo wszystkie są celem ochrony. Zastanówmy się, na chwilę pomijając fałszywy obraz przyrody do którego dążymy, pomijając uzurpację selekcjonera i arbitra, pomijając nasze zdolności do osiągnięcia tak ambitnego celu, czy nie mamy do czynienia z nieefektywnym i konfliktogennym system ochrony, w którym wszystko, w obrębie ustalonego zbioru zasobów tworów i składników przyrody, jest chronione przed wszystkim – naturalnym i antropogenicznym?
Synergia celów oraz sposobów ochrony przyrody, w przypadku ochrony gatunku oraz ochrony gatunkowej, stanowi podstawę do uporczywego ratowania znikomej populacji lub nawet osobnika na geograficznych rubieżach, poza jego zwartym zasięgiem, poza centrum występowania gatunku. Nie jest to abstrakcyjne ćwiczenie dla umysłu, ale rzeczywiste i powszechne działanie, podejmowane przez służby ochrony przyrody oraz różnej profesji i motywacji miłośników przyrody. Taki osobnik lub populacja jest zwykle traktowany jako synonim gatunku (tzn. cały gatunek), co jest powszechnym elementem nieuświadomionej albo świadomej – w zależności od intencji działań ochroniarskich – pułapki. Przypomnę, że należy mu zapewnić ciągłość istnienia. Jest nobilitowany dodatkowo bo jest chronionym opakowaniem genów i składnikiem różnorodności biologicznej ekosystemu. Ekosystemu, który najczęściej jest mu wrogi, jak to się zdarza zawsze, gdy znajduje się na krawędzi lub poza zwartą granicą występowania. Jaki jest tego skutek? Oto zgodnie z prawem dopasowuje się tenże ekosystem, manipulując w jego strukturze tak głęboko, by mu nie zagrażał, a co więcej spełniał cel właściwego stanu ochrony gatunku, choć to tylko mierny reprezentant rubieży.
Kaldezja dziewięciornikowata to roślina wodna, która występuje w jednym jeziorze w Polsce. By podtrzymać tego „żywego trupa”, obcego naszej strefie klimatyczno–roślinnej, a rozprzestrzenionego głównie w subtropikalnych i tropikalnych regionach Afryki, Azji i Australii, trzeba usuwać z ekosystemu konkurujące z nim rodzime gatunki roślin, geograficznie właściwe swemu zasięgowi, w tym nawet te objęte ochroną. Ten fakt świadczy o bardzo dobrej kondycji rodzimej przyrody, która broni się przed obcym gatunkiem, ale tego mamy nie zauważyć, bo wyszlibyśmy poza sferę leku i strachu. Nas ma angażować to, że „gatunek” wymiera, a więc trzeba go ratować – potrzeba ratowników i funduszy. By tego było mało, prawo stanowione działa na korzyść uzurpatora. Strefa ochrony tego gatunku ochrony ścisłej, de facto populacji, obejmuje cały zbiornik wodny oraz ostoję na lądzie o promieniu do 50 m od granic stanowiska. Komfortowe warunki siedliskowe ma zapewnić roślinie wodnej nawet gospodarka leśna, w zlewnii całego jeziora, która jest jej w części podporządkowana. Sugerowana jest zmiana gospodarki wodnej i warunków wodnych, polegająca na przerzucie wód do jeziora z niedalekiego cieku, sztucznym kanałem lub rurociągiem, który winien być najpierw zbudowany. Jezioro jest położone w obszarze chronionego krajobrazu, ale by wzmocnić ochronę ustanowiono tu obszar Natura 2000, bo roślina spełniała kryterium udziału procentowego: 100% udziału populacji krajowej gatunku w jednym zbiorniku. Kaldezja, od roku 2004, jest przedmiotem ochrony w sieci Natura 2000 w Polsce. Tubylcy są za nią odpowiedzialni przed resztą ludzkości Wspólnoty Europejskiej, którą wyręcza w tym odpowiedzialnym zadaniu Komisja Europejska. Taki status roślina ma także na Węgrzech, gdzie występuje w jednym obszarze Natura 2000, we Francji, w pięciu obszarach, oraz we Włoszech, w dwóch obszarach. Stanowisko Caldesia parnassifolia w Polsce jest najdalej na północ wysunięte w Unii Europejskiej, około 500 km od najbliższego stanowiska u bratanków Węgrów i prawie 1000 km od stanowiska Włochów. Z powodzeniem, od 10 lat, jest realizowana ochrona ex situ w Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie roślina jest utrzymywana i rozmnażana w sztucznych warunkach, także z zastosowaniem technik in vitro. Po rozmnożeniu była wsiedlana nie tylko do jeziora skąd ją pobrano, ale także na stanowiska zastępcze w innych zbiornikach (nieskutecznie). Kaldezja ma indywidualny program ochrony gatunku, a jest poddana stałemu monitoringowi przez Inspekcję Ochrony Środowiska. To ledwie fragment imponującego wysiłku działań ochrony przyrody, a przecież mamy do czynienia tylko z osobnikami gatunku, historii których w zbiorniku i w Polsce w ogóle nie znamy. Być może ktoś ją tu przywiózł dla własnego upodobania.
Tę aktywność wokół lokalnej populacji generuje instytucja ochrony przyrody, to jest cele i sposoby ochrony. Dodatkowo motywuje ją ocena stanu osobników gatunku w Polsce, która lekceważy biogeografię, skutkiem czego jest to ocena nie stanu części populacji, ale całego gatunku – w Polsce. Świadomie czy nie taka formuła wpisuje się idealnie w narrację lęku i strachu, która tworzy atmosferę histerii wokół stanu przyrody – powszechnego wymierania. W Polsce roślina jest traktowana jako skrajnie zagrożona o prawdopodobieństwie wymarcia w warunkach naturalnych w okresie 10 lat lub trzech jej pokoleń. W Europie, gdzie występuje w środkowej i południowej części, ma status gatunku wysokiego ryzyka, ale o indeksie obfitości ocenionym jako odpowiedni. Tymczasem w światowej czerwonej księdze roślin nie została w ogóle uwzględniona, bo w swym zwartym zasięgu, w Afryce, Azji i Australii jest powszechna.
Tak chętnie przytaczany i eksploatowany slogan myśl globalnie, działaj lokalnie winien również i tu być zastosowany, by nie marnotrawić wysiłku ochrony przyrody, tam gdzie potrzeba i skuteczność budzi wątpliwość, a z całą pewnością skutkuje kompulsywnymi reakcjami i konfliktami: ekologicznymi, ochroniarskimi, społecznymi, gospodarczymi. Można wprawdzie abstrahować od rzeczywistości, ignorując wiedzę ekologiczną, paleogeograficzną i biogeograficzną, a uznając, że oto chronimy przyczółek ciepłolubnej rośliny, przygotowując się do nadchodzącego ocieplenia. Ktoś powie: – no właśnie ! Zaraz, zaraz, przecież ociepleniu właśnie przeciwdziałamy i traktujemy je jako antropogeniczne zło. Naszą ingerencję w zmiany klimatu traktujemy negatywnie, ale takiej konotacji nie ma uporczywe antropogeniczne reanimowanie „gatunku” poza jego zasięgiem. Pomijając tę drobną złośliwość, jeszcze raz przypomnę, że opisaną sytuację kreuje i stabilizuje powaga prawa ochrony przyrody. Długie listy takich wymierających „gatunków” jak kaldezja starszą społeczeństwo powszechnym wymieraniem i fatalną kondycją przyrody w Polsce, formując właściwe, zalęknione postawy wobec ginącej przyrody, będące niewyczerpanym źródłem nadużyć nie tylko duchowych, ale przede wszystkim materialnych. Jest to szkodliwe dla samej ochrony przyrody, dlatego, że identyfikacja faktycznych potrzeb ochrony jest po prostu niemożliwa i czyni ją nieskuteczną wobec nieograniczonego rozmiaru zadań, którym nie sposób sprostać, ale na których da się zarobić – nie tylko punkty.
Prawna reglamentacja konkurencji międzygatunkowej i wymierania, a przede wszystkim zatarcie różnicy między niekorzystnymi dla przyrody oddziaływaniami naturalnymi i antropogenicznymi są przekroczeniem Rubikonu w filozofii ochrony przyrody. Utrzymywanie oraz przywracanie właściwego stanu ochrony w sytuacji, w której przyczynami niewłaściwego stanu są lub mogą być procesy i zjawiska przyrodnicze jest arbitralnym, subiektywnym ulepszaniem przyrody, której referencyjny obraz został utworzony na podobieństwo… nie wiadomo czego. To, jak wspomniałem może zdumiewać, ale zażenowanie budzi fakt, że nie jest to przedmiotem jakiejkolwiek refleksji.
tagi: prawo ochrona przyrody ekologia
![]() |
Greenwatcher |
13 października 2018 07:43 |
Komentarze:
![]() |
gabriel-maciejewski @Greenwatcher |
13 października 2018 07:55 |
Żadna ochrona przyrody nie istnieje. Pan Bóg drwi z ekologów. Pamiętam czasy kiedy nie można było wrzucić plastikowej butelki do rowu melioracyjnego, żeby popatrzeć jak sobie płynie z prądem, bo cały rów wypełniała moczarka kanadyjska. Gdzie dziś jest ta moczarka? Gatunek inwazyjny, który był zagrożeniem dla gatunków lokalnych. Całe życie słyszałem, że hedera helix jest rośliną podlegającą ścisłej ochronie. Nie ma dziś takiego murku, po którym bluszcz pospolity by się nie wspinał, trzeba to niszczyć i wyrzucać, bo jest tego masa. Pamiętam jak zimą pod każdy dom podchodziły stada kuropatw, gdzie dziś można zobaczyć kuropatwę? W zoo chyba...Przy największym, przepraszam za wyrażenie, zasyfieniu, ekosystemów, w połowie lat osiemdziesiątych, kiedy do bajorek i stawów wsypywano śmieci, żyły tam nieprzeliczone stada karasi, które wyławialiśmy na robaka, albo białe ciasto z kaszy manny, my dzieci...I tak można w nieskończoność. Dziękuję za ten tekst
![]() |
qwerty @Greenwatcher |
13 października 2018 08:43 |
otrzeźwia ten tekst momentalnie nawet laika, ale w tle jest prezntowany sposób rozumowania i sposoby wyciagania wniosków, a w poincie widać jak rozum jest w odworcie - lliczy sie tylka walka do budżetowe dotacje i przerób [etaty, kopanie i zasypywanie rowów;- wg klasyka] jak nie wg sofizmatów to wg paranoi;- no i jest to znakomite narzędzie [ustwodawstwo] do 'krucjat' wobec wskazanych/wytypowanych niepokornych/...; - ostatnio przywolywano, że gość za zlowienie we włąsnym stawie ryby dostał grzywnę na wniosek związku wędkarskiego, bo we własnym stawie złowił rybę bez zezwolenia;- żartując to nie ma wyjścia schodzimy do podziemia lub do gett
![]() |
ainolatak @qwerty 13 października 2018 08:43 |
13 października 2018 13:11 |
ależ to zrozumiałe...gość naruszył opakowanie genów...kara słuszna zatem ;)
![]() |
ainolatak @Greenwatcher |
13 października 2018 13:14 |
Kolejny mój ulubiony, obok „Dmuchawców”, Pana tekst. Ochrona przyrody obecnie to w istocie brutalna agencja ochroniarska, pełna chainowców, swarmistów i zielonych prawników, reprezentująca nienaturalne siły, które aspirują do boskości.
![]() |
ainolatak @gabriel-maciejewski 13 października 2018 07:55 |
13 października 2018 13:20 |
e tam, od razu w zoo...kuropatwy są na Mazurach, sama widziałam :)) W prawdzie te pół tysiąca wypuszczonych na wolność pod Szczytnem ptaków głównie pójdzie na odstrzał i jedzonko dla lisów, ale może potem uda się odkupić coś od zaprzyjaźnionego myśliwego na rosół. Zawsze to odmiana od niedzielnego z gęsiny i indyka, który właśnie pyka na gazie :)
![]() |
Grzeralts @Greenwatcher |
13 października 2018 14:47 |
Kluczem jest, że potrzeba ratowników i funduszy. Kult świętego Pekaba nie zna litości. Biologii też nie zna.
![]() |
qwerty @ainolatak 13 października 2018 13:11 |
13 października 2018 19:30 |
teraz też rozumiem, opakowania i recykling to nasz los
![]() |
qwerty @ainolatak 13 października 2018 13:14 |
13 października 2018 19:34 |
ad prawników: w Kalifornii osobiste i majątkowe prawa autorskie przysluguja zwierzętom, gość wlożył aparat fotograficzny w łapę szympansa w zoo i musiał zapłacić na stosowną organizację po wyroku sądowym bo to szympans byl autorem zdjecia a nie on - do dziś sie dziwi
![]() |
Tytus @Greenwatcher |
14 października 2018 09:19 |
Wielki plus za ten tekst!
![]() |
ainolatak @qwerty 13 października 2018 19:30 |
14 października 2018 09:21 |
i to jest właściwe podejście...
![]() |
ainolatak @qwerty 13 października 2018 19:34 |
14 października 2018 09:22 |
:)) dobre
z pewnością szympans, w przeciwieństwie do jego prawno-organizacyjnego opakowania, też do dziś się dziwi
![]() |
OdysSynLaertesa @Greenwatcher |
14 października 2018 12:31 |
Urawniłowka i multikulti w przyrodzie, a największym zagrożeniem człowiek... Oczywiście z wyłączeniem tych człowieków (czyt. świń) którzy są równiejsi. Bo wiedzą najwięcej od jakiego łajna przyrodzie będzie najlepiej... Normalnie komuna i etos pracy. I żadnego wrażenia nie robi na nich co się dzieje w takim ekosystemie z pozostałymi gatunkami które pod ochroną nie są... Najwyżej za jakiś czas zdejmuje się ochronę żeby można było na powrót legalnie szkodzić przyrodzie (czyt. ratować gatunek zagrożony z powodu ochrony innego gatunku)... Czy ty strzelasz czy do ciebie strzelają, jeden huk. Nie wiem czy jest w przyrodzie gorszy szkodnik od tzw. "ekologa/obrońcy"
![]() |
Greenwatcher @Greenwatcher |
15 października 2018 09:02 |
Bardzo dziękuję za lekturę tego trudnego tekstu i inspirujące mnie komentarze.
Jeszcze dodatek źródła cytatów. Symonides E., 2007: Ochrona przyrody. Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, s. 767, Warszawa. Podręcznik akademicki dotowany przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
![]() |
Greenwatcher @gabriel-maciejewski 13 października 2018 07:55 |
15 października 2018 09:06 |
Sięgam pamięcią w te same czasy dzieciństwa i do podobnych strumyków oraz glinianek. Ta moczarka i ten bluszcz … zastanawiam się ile takich gatunków ciągle oplata, nomen omen, zbiorową wyobraźnię uniemożliwiając nam dostrzeganie piękna stworzenia i naszego miejsca w tym ogrodzie. Czy sprawa bluszczu – jego ochrona i zarządzanie lękiem o jego los – coś na nauczyła? Czy ucieszyliśmy się z osiągniętego „sukcesu” ochrony przyrody, to jest zdjęcia z listy gatunków chronionych? Oczywiście, że nie.
Lubię wracać do lektury starych „Żagli” z lat 80. tych wydawanych w czerni, bieli i niebieskim. Nie było chyba rocznika by ktoś nie lamentował nad przyszłością Mazur. Żaden z tych czarnych scenariuszy zatrucia i śmierci mazurskich jezior nie sprawdził się. Z doświadczenia wiem, że najbardziej zainteresowani jaskością wody i brzegu są owi „niechciani” właściciele przystani i żeglarze. Pewnie, że pamiętam i rozmawiam z tymi, którzy też pamiętają jak kiedyś było dziko. Te tęsknoty wyrażają na tarasach, w mazurskich kawiarenkach obok marin, gdzie zacumowali, gdzie możesz się wykąpać, skorzystać z WC, zostawić śmieci … Chcieliby by było dziko, no i żeby były te kawiarenki i prysznice. Schizofrenia tęsknot.
![]() |
Greenwatcher @qwerty 13 października 2018 19:34 |
15 października 2018 09:07 |
Prawa szympansa bez obowiązków. Ilu ludzi o tym marzy?
![]() |
Greenwatcher @ainolatak 13 października 2018 13:14 |
15 października 2018 09:24 |
Brutalna agencja ochroniarska. Tam gdzie państwo nie zapewnia bezpieczeństwa swoim obywatelom, czyni ich bezbronnymi, pojawia się mafia. Będę korzystał z tej podpowiedzi. Dziękuję.
![]() |
Paris @Greenwatcher 15 października 2018 09:24 |
15 października 2018 09:47 |
Swietny wpis i komentarze !!!
![]() |
tadman @Greenwatcher |
15 października 2018 10:03 |
Pamiętam anegdotę przytaczaną przez Gospodarza, gdzie ekologiści przyjechali z zewnątrz i przygotowali dla żółwi błotnych nowe, zapewne wzorcowe stanowisko. Przenieśli żółwie z ich dotychczasowego miejsca, wzięli tyłki w troki, a żółwie zaczęły migrować z powrotem na stare miejsce napotykając po drodze ruchliwą drogę, gdzie wiele z nich kończyło swoją drogę pod kołami samochodów.